Każde życie ma taki sam sens, taką samą wartość i zasługuje na taki sam szacunek

Oczywiście, że życie ma sens. Ale dodajmy na wszelki wypadek – KAŻDE ŻYCIE.

Czyli nie tylko „tradycyjnych” Polaków-katolików czy „prolajferów”, ale też:

Matki, która utraciła swoje dziecko, a teraz na każdym kroku jest bombardowana plakatami i billboardami „wrażliwej” kampanii.

Pary, która od wielu lat stara się o dziecko i oglądanie na każdym skrzyżowaniu billboardu z małymi stópkami może być dla niej traumatyzujące.

Dziecka z rozbitego małżeństwa, dla którego czytanie co chwila na ulicy „Kochajcie się, mamo i tato” również może być traumatyzujące.

Osoby LGBT+, która ukrywa swoją orientację seksualną w lęku przed reakcjami otoczenia.

Uchodźców i migrantów, których TVP demonizuje, a polski rząd zamyka przed nimi granice naszego kraju.

Dzieci z niepełnosprawnościami i ich opiekunów, tak często pozostawionych bez potrzebnego wsparcia.

Osób skrzywdzonych w Kościele, które tak często w kuriach biskupich są traktowane z buta.

Osób w kryzysie bezdomności, na które część z nas patrzy z poczuciem wyższości, „wiedząc”, że „przecież sami sobie są winni”.

Arabów, Żydów, Romów, Rosjan, Niemców, ludzi wszystkich narodowości i ras.

Oraz ludzi wszystkich religii i wyznań, agnostyków, apostatów i ateistów.

Każde życie ma taki sam sens, taką samą wartość i zasługuje na taki sam szacunek. Nie zapominajmy o tym.

PS. Jestem wielkim fanem kampanii społecznych, ale takich, które są mądre. A o tej, która w różnych wariantach zalała w ostatnim czasie nasze ulice, można powiedzieć różne rzeczy, ale na pewno mądrą nie jest.

Mądra i poruszająca kampania ma to do siebie, że kiedy zobaczy ją 10 osób, kilka z nich pokaże ją kolejnym osobom. Zrobią to z własnej nieprzymuszonej woli. Bo uznali ją za wartościową.

Zalewanie ulic billboardami – i to na taką gigantyczną skalę – nie budzi empatii i wrażliwości, ale niechęć i zażenowanie.

Rozwinięcie tematu dzień po fali krytycznych komentarzy:

Widzę, że mój wczorajszy post wywołał wiele emocji i krytycznych komentarzy. Dlatego publikuję jeszcze kilka myśli, żeby doprecyzować i wyjaśnić swój sposób myślenia.

1. Na początek – zaznaczam na wszelki wypadek, żeby nikt nie miał wątpliwości: jestem za ochroną, szacunkiem i wrażliwością dla absolutnie KAŻDEGO życia. I właśnie o tym był głównie mój wczorajszy post. Uznaję również ogromną wartość kochającej się rodziny.

2. Na marginesie pod postem dodałem, że nie zgadzam się ze stylem akcji – czyli zalewaniem polskich ulic gigantyczną liczbą billboardów. To wywołało falę komentarzy podkreślających, że przecież ktoś to wszystko sfinansował z własnych pieniędzy, więc ma prawo robić akcje jakie mu się podobają.

I jest to prawda. Ale równocześnie, jeśli ktoś bombarduje mnie w przestrzeni publicznej ze wszystkich stron jakimiś komunikatami, ja mam prawo jego sposób działania komentować i wyrażać swoją krytyczną opinię.

3. Dlaczego podchodzę krytycznie do tej konkretnej akcji? Powodów jest przynajmniej kilka.

?? Kontekst – billboardy pojawiły się w bardzo konkretnym momencie. Po intensywnej fali Strajków Kobiet. Czyli wygląda to tak, jakby były one „naszą” odpowiedzią. Najpierw ulice „zalały pioruny”, to teraz my pokażemy, że też potrafimy zalać Polskę „naszymi” hasłami.

Czy taki sposób działania jest dopuszczalny? No jasne, że jest. Ale czy warto w ten sposób działać? Według mnie nie. Tak jak uważałem wyrok TK i okoliczności zmiany prawa ws. aborcji za szkodliwe, tak samo myślę o tej akcji (na wszelki wypadek dodam jeszcze raz – to wcale nie znaczy, że jestem zwolennikiem aborcji).

?? Złożoność problemu – a myślę tak, bo bardzo mocno leży mi na sercu troska o życie (podkreślam ponownie – KAŻDE życie) i równocześnie wiem, jak bardzo ta przestrzeń jest złożona i nieoczywista.

Właśnie dlatego zamykanie jej w zmasowanej akcji billboardowej opierającej się na chwytliwych hasełkach uważam za szkodliwe. W taki sposób przekonujemy przekonanych i jeszcze bardziej zniechęcamy już zrażonych.

?? Brak precyzji – jeden z wariantów haseł skierowany jest do rodzin, w których dzieje się coś złego. No bo przecież jeśli w jakiejś rodzinie wszystko działa, nie kieruje się do niej słów: „Kochajcie się mamo i tato”.

Znowu mamy do czynienia z bardzo delikatnym tematem i zamykanie go w sloganie uważam za nieodpowiedzialne. Przestrzeń reklamowa po prostu nie jest dobrym miejscem na poruszanie tak złożonych spraw.

A jeśli już ktoś chciałby koniecznie zwracać uwagę na tego typu problemy krótkim komunikatem, proponowałbym na przykład coś w tym stylu: „Mamo, tato, jeśli nie potraficie się kochać, idźcie na terapię, a jeśli ona wam nie pomoże, zastanówcie się nad rozstaniem. Dla dobra nas wszystkich”.

?? Świadectwo – w tak trudnych i ważnych sprawach naszą „metodą” działania nie powinny być chwytliwe hasła, ale cierpliwe, nienachalne świadectwo życia. Dla mnie w całej tej historii to sprawa absolutnie najważniejsza.

Właśnie dlatego zachwycają mnie choćby siostry dominikanki z Broniszewic. One każdego dnia służą oraz otaczają troską i miłością życie chłopaków z niepełnosprawnościami.

Dzięki temu same też wiedzą, jak trudna jest to sprawa i potrafią z szacunkiem rozmawiać o trosce o życie z kobietą, która myśli o aborcji, matką pozostawioną po urodzeniu dziecka z niepełnosprawnością bez potrzebnego wsparcia, z niewierzącymi oraz inaczej myślącymi.

Podsumowując: Jestem głęboko przekonany, że – mówiąc metaforycznie – pilnie potrzebujemy w Polsce więcej Broniszewic, a nie więcej nieprecyzyjnych plakatów i billboardów.

Świadectwem, które autentycznie porusza serca, ludzie dzielą się sami. Pokazał to Jezus, który nie miał gigantycznych budżetów, a jednak poruszył i wciąż porusza serca miliardów ludzi na całym świecie.

Tak, wierzę w moc świadectwa, wrażliwości i szacunku, a nie w moc pieniądza wydanego na nachalne kampanie PR-owe.

***

Ten materiał powstał dzięki wsparciu moich Patronek i Patronów. Swoją pracę dziennikarską mogę wykonywać dzięki społeczności, która ?wykupuje? mój czas z rynku pracy. Jeśli cenisz moje działania dołącz do grona moich Patronek i Patronów.